Torby z rzeczami piętrzyły się przy wejściu niczym barykady, a za nimi stała Margareta — teściowa, z tym swoim uśmiechem, po którym zawsze miałam ciarki na plecach. Zatrzymałam się z kluczami w dłoni, wpatrując się w nią z niedowierzaniem. Obok stały dwie ogromne walizki na kółkach, trzy kartony i kilka mniejszych toreb. To nie były rzeczy na krótką wizytę. To była przeprowadzka.

Emilko, kochana, wreszcie jesteś! — wykrzyknęła, rozciągając usta w fałszywym, przesłodzonym uśmiechu. — Stoję tu już godzinę, cała zmarzłam. Mogłaś uprzedzić, że się spóźnisz — twój mąż zostawiłby mi klucze.

Mąż. Lucas, który był właśnie w delegacji i miał wrócić dopiero za trzy dni.

Spojrzałam na stertę bagaży, potem znów na Margaretę. W jej oczach migały chytre ogniki.

Pani Margaretto, co się dzieje? — zapytałam, próbując mówić spokojnie, choć w środku wszystko krzyczało.

— Jak to co? Lucas nie powiedział? — uniosła ręce w teatralnym zdumieniu. — Od teraz będę mieszkać z wami! Swoje mieszkanie sprzedałam, wyobraź sobie. Dostałam świetną ofertę, grzechem byłoby odmówić.

Ziemia usunęła mi się spod nóg.
Sprzedała mieszkanie.
Wprowadza się do nas.
Do naszego dwupokojowego mieszkania, w którym i tak ledwo mieściłyśmy się we dwoje.

*

Lucas… wiedział? — wyszeptałam, próbując nie panikować.

— Oczywiście! Wszystko omówiliśmy miesiąc temu. Powiedział, że porozmawia z tobą, przygotuje cię. Pewnie zapomniał, mój roztargniony chłopiec.

Otworzyłam drzwi drżącymi dłońmi.
Margareta natychmiast zaczęła wciągać bagaże do środka. Stałam przyciśnięta do ściany i patrzyłam, jak moje własne mieszkanie jest zajmowane z precyzją operacji wojskowej.

To gdzie będzie mój pokój? — zapytała rzeczowo, zdejmując płaszcz.

— Nie mamy wolnego pokoju. Jest tylko sypialnia i salon.

— To salon będzie mój. Wy jesteście młodzi, sypialnia wam wystarczy. A ja w moim wieku potrzebuję przestrzeni. I telewizor tam stoi — wieczorami lubię oglądać seriale.

Przeszła do salonu jak pełnoprawna właścicielka. Oglądnęła nasz przytulny pokój, sofę, półki z książkami, moje biurko przy oknie.

— Idealnie! Tylko to biurko trzeba wynieść. I książki… komu to potrzebne? Zakurzone tylko. Lepiej postawię tu mój kredens z serwisem po babci.

Wybrałam numer Lucasa. Sygnał ciągnął się w nieskończoność.

Hej, Em. Coś się stało? — odezwał się w końcu.

— Twoja mama tu jest. Z walizkami. Mówi, że sprzedała mieszkanie i przeprowadza się do nas. Mówi, że wiedziałeś.

Zapadło długie, gęste milczenie.

Lucas, to prawda? — zapytałam cicho, już znając odpowiedź.

— Em… chciałem ci powiedzieć. Po prostu nie wiedziałem jak. To moja mama, nie mogłem…

Miesiąc temu? Wiedziałeś od miesiąca?

— Bałem się, że będziesz smutna…

*

Rozłączyłam się.
Wpatrywałam się w czarny ekran telefonu.

Z salonu dobiegał huk — Margareta przesuwała meble.

Emilka, pomożesz mi? Kanapę trzeba przesunąć, bo inaczej mój kredens się nie zmieści!

Przez następne dwie godziny byłam jak w transie. Pomagałam jej urządzać swoją nową przestrzeń: przesuwać to, wyrzucić tamto, przenieść tam.

Wieczorem nie poznawałam salonu.
Moje biurko wylądowało w sypialni, gdzie przeszkadzało.
Książki zostały spakowane i wyniesione na balkon.
Na ścianach wisiały pożółkłe portrety jej dalekich krewnych.

— Teraz jest przytulnie! — oznajmiła z zadowoleniem. — U was było jak w biurze. Zero duszy.

Duszy.
Właśnie ją ze mnie wyrwała.

Na kolację zażyczyła sobie zupy.

*

— Nie umiem jej gotować — przyznałam.

— Co?! A czym ty karmisz mojego syna?

— Gotujemy razem. Makaron, sałatki, czasem zamawiamy jedzenie.

Zamawiacie?! Nie dziwię się, że mój Lucas taki chudy. Od jutra ja odpowiadam za jedzenie. Pójdziemy rano na targ, muszę cię nauczyć gotować porządnie.

W nocy nie spałam. Telewizor w salonie grał na cały regulator. Gdy ucichł, zaczęło się chrapanie — głośne, przerażające, przenikające przez ściany.

Rano o szóstej obudziło mnie brzęczenie garnków.

Emilka, pobudka! Na targ trzeba!

Na targu była tyranem.
W domu — nauczycielką, która krytykowała mnie za wszystko.

Wieczorem zajęła łazienkę na dwie godziny. Zalała pół mieszkania, poprzestawiała wszystkie moje kosmetyki, a ręczniki rzuciła, gdzie popadnie.

Trzeciego dnia byłam cieniem człowieka.

Wtedy wrócił Lucas.

Wystarczyło jedno spojrzenie, by zrozumiał, jak bardzo jest źle.

Em… porozmawiajmy spokojnie…

— Spokojnie? — mój głos drżał. — Twoja mama przejęła nasze mieszkanie. Przesuwa meble, wyrzuca moje rzeczy na balkon, krytykuje każdy mój krok, wstaje o szóstej i chrapie tak, że drżą ściany. A ty… ty to wszystko wiedziałeś i nic mi nie powiedziałeś!

— Ona jest sama, Em. Nie mogłem…

*

Nie mogłeś? — zrobiłam krok w tył. — A ja mogłam? Mogłam żyć z kimś, kto nie szanuje mnie ani mojego domu?

Otworzył usta, ale nie dałam mu dojść do słowa.

— Ona tu nie zamieszkała. Ona się tu wkroczyła. Zajęła wszystko, co było moje.

W tym momencie w korytarzu pojawiła się Margareta, cała roześmiana, w kwiecistym szlafroku.

— Lucasiku, kochanie! Zupa się podgrzewa! Emilko, zamknij drzwi, bo wieje!

Machnęła ręką na mnie jak na mebel.

Coś we mnie pękło.

Poszłam do sypialni.
Otworzyłam szafę.
Wyjęłam walizkę.
Tę samą, z którą kiedyś się tu wprowadzałam.

Zaczęłam się pakować — spokojnie, dokładnie, bez łez.

Lucas wbiegł za mną.

— Em, proszę, co ty robisz?

Wyjeżdżam.

*
Nie chcę robić scen. Ale nie będę żyć tam, gdzie nie mam żadnej przestrzeni. I gdzie mąż nie ma odwagi ze mną rozmawiać.

— Em, kocham cię, naprawimy to…

— Już wybrałeś, Lucas.
Wybrałeś milczenie.

Zbliżył się, ale ja odsunęłam się o krok.

W salonie Margareta zaczęła się głośno śmiać do telewizora.

Spakowałam ostatnią rzecz.
Zamknęłam walizkę.

W przedpokoju założyłam buty. Lucas stał obok, blady, bezradny.

Przy drzwiach odwróciłam się do niego.

— Miałeś miesiąc, by porozmawiać ze mną.
Ja mam pięć minut, żeby odejść.
I wykorzystam je.

Otworzyłam drzwi.

Zimne powietrze klatki schodowej uderzyło mnie w twarz — i było to pierwsze oddech wolności od trzech dni.

Za plecami usłyszałam głos Margarety:

Emilko, a dokąd ty się wybierasz? Przecież zaraz będzie kolacja!

*

Uśmiechnęłam się po raz pierwszy od dawna.

— Tam, gdzie nie muszę nikogo prosić o zgodę, by żyć, pani Margaretto.

I wyszłam.

Drzwi cicho się zamknęły.
Kropka.

Schodziłam po schodach, a echo kroków brzmiało jak początek czegoś nowego.

Nie końca.
Początku.