— Jest pani zwolniona. Proszę natychmiast opuścić firmę, nieudacznico, — syknęła pani Helga z lodowatą satysfakcją, z elegancją wypychając synową z gabinetu, jakby pozbywała się zbędnego przedmiotu.

— Boże, mało nie parsknęłam śmiechem na tym zebraniu! — Lina zrzuciła buty, opadła na kanapę, nawet nie zdejmując płaszcza. — Wyobrażasz to sobie? Oskarżyli mnie o defraudację przed całym działem! Mnie — tę, której raporty przeszły trzy „pełne audyty” bez jednego zastrzeżenia!

Ale mówiła w próżnię. Jedynymi świadkami były kuchenny kredens, wierny kot Mikus i do połowy opróżniona butelka prosecco. Sekrety rzadko odpowiadają, ale słuchają zawsze.

A każdy poniedziałek zaczynał się tak samo.

— Lina, proszę wejść, — powiedziała pani Helga przez telefon głosem równym, mechanicznym, jakim potrafi mówić tylko bezduszna teściowa szykująca się do kolejnej wojny.

W biurze było bardzo zimno. Nie tylko fizycznie — powietrze zdawało się mrozić samo poczucie własnej wartości. Tutaj często zostawiało się nie tylko płaszcze, ale i przyszłość.

Lina weszła do środka. Krótki skinienie — opanowane, profesjonalne. Za biurkiem siedziała matka jej męża. A za szerokimi oknami rozciągało się surowe piękno Kopenhagi. Jednak za spokojnym spojrzeniem Liny coś zaczynało pękać.

— Pojawił się mały… problem, — zaczęła Helga, niemal nie poruszając ustami. — W raporcie kwartalnym odkryliśmy poważny niedobór. Około trzystu tysięcy koron. A na każdym dokumencie — pani podpis.

Lina usiadła, ale tylko na skraju krzesła, jakby wiedziała, że jeden fałszywy ruch i runie.

Uśmiechnęła się gorzko, napięcie malowało się na jej twarzy — to był ten rodzaj uśmiechu, przed którym nawet lustro by uciekło.

— Poważnie? — zapytała cicho. — Nie jestem amatorką. Cyfry to mój język. Proszę sprawdzić dziennik zmian.

— Sprawdziłyśmy już, — odcięła Helga lodowatym tonem. — Wszystko się zgadza. Podpisy, wyliczenia. To była niedbałość… albo działanie celowe?

— To jakiś teatrzyk? Prowokacja? — głos Liny drżał. — Sprawdzę wszystko trzy razy! Kto…

— Koniec. Jest pani zwolniona. Natychmiast.

— Martin o tym wie? — Lina zacisnęła zęby.

— Oczywiście. Zgodził się.

Świat zwęził się do głuchej pustki. Lina czuła, jak rzeczywistość rozpada się w jej środku, a ból wypala w niej zimną dziurę. Nie oczekiwała, że jej mąż stanie się bohaterem, ale… tak obojętny?

Wstała, nic nie mówiąc. Jej spojrzenie powiedziało już wszystko. Na głos dodała tylko:

— Pani Helgo, pani nie potrzebuje synowej… tylko lustra. Żeby powtarzać sobie codziennie rano: „Jaka jestem mądra, jaka odnoszę sukcesy… i jaka jestem nieskończenie samotna, jak drzewo zapomniane na środku pola.”

Helga nie odpowiedziała. Po prostu zamilkła.

Lina wyszła z budynku.

A potem wszystko potoczyło się jak w koszmarnym śnie: mail o natychmiastowym rozwiązaniu umowy, zablokowany dostęp do systemów, a od męża — cisza. Zimna, głęboka cisza.

Aż przyszedł przelew: 500 koron. „Na kolację”.

Dziękuję, mój kochany mężu. Odrobina upokorzenia jako przystawka jest zawsze w cenie, a rozczarowanie, długo duszone na małym ogniu, świetnie do tego pasuje.

Trzeciego dnia zadzwonił nieznany numer. Ale głos był znajomy.

— Lina… to ja, Karl.

Omal nie upuściła kubka. Jej były teść. Mężczyzna, który lata temu opuścił Helgę i przeniósł się do spokojnego miasteczka — by budować domy własnymi rękami. Cegła po cegle.

— Słyszałem, co się stało, — powiedział cicho, ale stanowczo. — Musimy porozmawiać. Może będę mógł ci pomóc.

Lina słuchała w ciszy.

— Naprawdę mi wierzysz? — spytała zachrypniętym głosem.

— To nie kwestia wiary, — odparł. — To kwestia prawdy. A może i czasu na to, żebyś zrobiła niespodziewany krok.

Spotkali się w kawiarni na głównej ulicy. Lina w szarym płaszczu, Karl ze zmęczonym, lecz czujnym spojrzeniem.

— Odszedłem z tej rodziny, ale metod Helgi nigdy nie zapomniałem, — powiedział Karl. — Zniszczyły cię. Ale mam plan. I potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać. Taką osobą jesteś.

Lina gorzko, ale szczerze się zaśmiała.

— Właśnie mnie publicznie upokorzono. Mój mąż zniknął z mojego życia. A ty… mówisz, żeby zagrać w tę grę jeszcze raz?

— Dokładnie, — uśmiechnął się Karl. — Tylko tym razem to my ustalamy zasady.

Tej nocy Lina nie zmrużyła oka. Wyciągnęła stare raporty, maile, notatki. Wszystko, co mogła zebrać. Wiedziała, że została wrobiona. A teraz zaczynała rozumieć — jak.

Rano przejrzała dokumenty raz jeszcze. I zobaczyła go. Plik, którego nie powinno być w finalnym pakiecie. A jednak był. Z jej podpisem.

Tyle że to nie był jej podpis.

Perfekcyjne cyfrowe fałszerstwo. Zimne, precyzyjne… wykonane przez kogoś, dla kogo liczby były narzędziem cięcia.

— Karl, — powiedziała do telefonu. — Wchodzę w to. I… znalazłam coś.

— Doskonale, — odparł. — Ale wiesz, że nie ma już drogi powrotnej.

— Nie chcę wracać, — wyszeptała. — Tylko iść naprzód.

Nazajutrz założyła swój najsurowszy żakiet i weszła do nowego biura Karla. W powietrzu unosił się zapach świeżej kawy i napiętej ambicji. Zapach pieniędzy, ryzyka i nowych możliwości.

Lina już się nie bała.

W jej wnętrzu brzmiał tylko jeden rytm:

„Raz… dwa… czas odpowiedzieć.”

Lina przesunęła dłonią po szorstkim materiale żakietu, jakby ta chropowata faktura mogła uspokoić drżenie w jej palcach. W nowym biurze Karla wszystko pachniało początkiem: świeżo lakierowanym drewnem, nieużytą jeszcze papeterią, gorzką kawą, ryzykiem. Ale w najciemniejszym kącie unosił się inny zapach — taki, który Lina czuła tylko duszą. Zapach czegoś nieuniknionego.

— Spałaś? — zapytał Karl, nie odrywając wzroku od segregatorów, które przeglądał od samego rana.

— Ani chwili, — odpowiedziała szczerze. — Ale to już chyba nie ma znaczenia. Co robimy?

Karl uniósł brwi. — Najpierw sprawdzimy, kto miał dostęp do systemu wewnętrznego w ostatnich dwóch miesiącach. A potem… znajdziemy słaby punkt Helgi.

— Helga nie ma słabego punktu, — mruknęła Lina. — Jest jak lód.

— Każdy lód pęka, jeśli uderzysz dokładnie tam, gdzie trzeba, — uśmiechnął się Karl krótko, ledwie zauważalnie.

Na biurku, wśród porozrzucanych dokumentów, leżała wydrukowana kopia sfałszowanego podpisu — niemal identycznego z podpisem Liny, ale jednak nie perfekcyjnego. Minimalne odchylenie w krzywiźnie litery „L”. Tylko tyle. Ale wystarczająco.

— To jest klucz, — powiedziała Lina, dotykając papieru opuszkami palców. — Ktoś użył profesjonalnego skanera. I miał dostęp do mojego archiwum cyfrowego. Tylko dwie osoby miały takie uprawnienia.

Karl spojrzał na nią uważnie. — A jedną z nich jest Helga.

— Tak… ale drugą… — Lina nagle zamilkła. Ścisnęło ją w brzuchu.

— Kto? — zapytał Karl.

— Ingrid. — Imię wypowiedziała tak, jakby paliło ją na języku. — Koleżanka z biura. Osoba, której ufałam najbardziej.

Karl zatrzasnął segregator ostrym ruchem. — W takim razie musimy z nią porozmawiać.

Gdy dotarli do kawiarni, Ingrid już tam była. Siedziała ze splecionymi dłońmi, jakby w ten sposób powstrzymywała coś w sobie od rozpadu. Gdy zobaczyła ich zbliżających się, przygryzła wargę. Lina znała ten gest. To nie był strach. To była wina.

— Lina… muszę ci wszystko wyjaśnić, — zaczęła Ingrid, ale jej głos drżał.

— Wspaniale, — odpowiedziała Lina chłodno. — Zacznij.

Ingrid zamknęła oczy na krótką chwilę. — Helga mnie zastraszyła. Powiedziała, że jeśli nie zrobię, co każe, mnie też wyrzuci. I… uległam. Pokazała mi dokładnie, jak skopiować twój podpis. Kiedy wgrać dokument do systemu… jak to ukryć.

Lina poczuła, że świat po raz kolejny kurczy się wokół niej. Ale tym razem to nie był strach. To była wściekłość — czysta, ostra.

Karl odezwał się spokojnie, ale twardo: — Ingrid, opowiesz nam wszystko. Każdy szczegół. Bo tego, co zrobiłaś, nie da się już zamieść pod dywan.

Oczy Ingrid napełniły się łzami. — Wiem. I chcę to naprawić. Chcę pomóc wam zdemaskować Helgę.

Lina wciągnęła powietrze głęboko, czując, że coś w niej wreszcie się prostuje.

To był początek zemsty.

A tego, co miało nadejść, nie dało się już zatrzymać.